O tym piszę...

Kiedy szesnastoletnia Awaragona Hodon traci rodziców, jej świat wywraca się do góry nogami. W jednym dniu straciła rodzinę, dom, a przede wszystkim rodziców. Po kilku miesiącach w domu dziecka, została adoptowana przez zamożnego arystokratę w średnim wieku Shara von Dakhana. Awaragona poznaje również Nataniela, służącego Shara z którym ewidentnie się zaprzyjaźnia. Mężczyzna jest dla niej jak ojciec. Niestety Dakhan posiada już jednego wychowanka, 18 letniego Dereka. Ma on kruczo- czarne włosy, ciemne oczy i jasną cerę, podrywa dziewczyny, ale nigdy nie był w żadnym stałym związku. Jest arogancki, a takie cechy jak uprzejmość i troskliwość próbuje w sobie ukryć. Z początku chłopak zdaje się nienawidzić Awaragony, lecz w krótkim czasie nienawiść zmieni się w uczucie...
Pewnego dnia dziewczyna dowiaduję się, że nie jest zwykłą ludzką dziewczyną. W jej żyłach płynie najczystsza krew Siveda. A jej Fortiutudo, czyli siła jaką dysponuję przekracza wszelkie normy osób nazywanych Firmus, inaczej osób będących w wieku od 15 do 20 roku życia. Z czasem trafia przed oblicze Jaris, wyroczni która nakazuje wstąpić jej do Akademii Magii. Budynek tej szkoły znajduję się w mieście Ventar, po ulicach którego, przemykają wampiry, czarownicy i wilkołaki, trole i inne nadnaturalne istoty...
*-*Miłość jest niebezpieczna, ale magia jeszcze bardziej.*-*

czwartek, 3 maja 2012

Księga 1 - Rozdział 13

    Minęło już prawie 2 miesiące, odkąd zostałam adoptowana przez Shara von Dakhana. Od tego incydentu pod stajnią Nataniela widywałam tylko podczas posiłków, lub podczas jakiegoś wyjazdy np. do miasta, lub gdzie indziej. Dereka widziałam tylko podczas posiłków, lecz z tego powodu nie jest mi ani trochę smutno... Ten incydent w jego pokoju potraktowałam, jak kolejny z jego głupich żartów. Jedyną rzeczą nad która ubolewałam, było to , ze straciłam całkowicie kontakt z Natanielem, za każdym razem jak chciałam z nim porozmawiać, to wykręcał się tym, że jest teraz bardzo zajęty, albo burzył się dlaczego nie jestem na jakimś bankiecie, lub innej dennej i snobistycznej imprezie.
    Drugą rzeczą która mnie martwiła, było to, że za tydzień zaczynała się szkoła. Miałam nadzieję, iż będę chodzić do mojej starej szkoły, choć wiedziałam, że dzieli mnie od niej ponad 6 godzin jazdy.
- Taa... Nadzieja matką głupich...
Zaśmiałam się ponuro do siebie, rozglądając się po moim pokoju. Teraz wydawał mi się taki malutki, że zaczęło robić mi się wręcz duszno. Wstałam z fotela przy biurku i ruszyłam w stronę drzwi.


                                                    * * * 
    Zmierzałam właśnie ku głównym drzwiom prowadzącym na hol, w którym aktualnie się znajdywałam, gdy rozległ się wielki gong, sygnalizujący, że ktoś za nimi stoi, pragnąc wejść do środka. Przyspieszyłam kroku i otworzyłam drzwi. Przede mną stał kurier, całe jego ciało wyglądało tak, jakby chciało stąd uciec jak najdalej. Mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał na mnie, wyraźnie trochę się uspokajając. Wyciągnął w moja stronę drżącą rękę, podając mi stertę kopert. Uśmiechnęłam się do niego radośnie i kiwnęłam głową w podziękowaniu. Odwróciłam się i podeszłam do stojącego obok schodów stolika, położyłam na nim listy, po czym wróciłam do kuriera.
- Czy to wszystko?- Spytałam i posłałam mu kolejny uśmiech.- Mam coś podpisać? Czy nie?- Powiedziałam i spojrzałam na trzymaną przez niego kartkę.
    Mężczyzna miał ją właśnie mi podać, gdy zamarł  bezruchu w połowie tej czynności. Spojrzałam na niego, podczas, gdy on głośno przełknął ślinę a jego oczy z przerażeniem wpatrywały się w jakiś punk za mną. Powiodłam wzrokiem za nim i spojrzałam na stojącego za mną Nataniela. Jego mina była obojętna, a wyraz twarzy surowy i zimny.
- Czy coś się stało? - spytałam, patrząc na niego, lecz on ciągle wpatrywał się w kuriera. 
    Wiedząc, że to nie ma sensu odwróciłam się do sparaliżowanego strachem mężczyzny i pozwoliłam sobie wsiąść z jego reki kartką którą trzymał. Przeleciałam wzrokiem po spisie listów jakie dostarczył, po czym moją uwagę przykuł jeden drobny szczegół. Nie widziałam nigdzie paczki która była wpisana na listę. Pewnie to nie do nas. Pomyślałam, i spojrzałam na adresata. Spojrzałam jeszcze raz nie mogąc uwierzyć. Paczka ta była zaadresowana do mnie. Dokładnie było napisane moje imię nazwisko i adres posiadłości.
- Przepraszam?- Zwróciłam się do kuriera, który nadal stał bez ruchu.- Ale na tej liście jest paczka zaadresowana do mnie, lecz nic mi pan nie dał.
- Nie słyszałeś co Panienka do ciebie mówi!?- Warknął Nataniel a ja spiorunowałam go karcącym wzrokiem, podczas tego kurier najszybciej jak mógł podbiegł do auta i wyciągnął z niego paczkę wielkości pudełka po butach i jedno malutkie pudełeczko na biżuterię.
- Ppproszę... To dla cie... to znaczy dla panienki... Przepraszam najmocniej, że musiałaś czekać...- Powiedział i kłaniając się jeszcze szybciej pobiegł do auta.
Popatrzyłam jeszcze jak z piskiem opon odjeżdża i odwróciłam się do stojącego za mną Nataniela.
- Co to miało znaczyć?!- Spytałam, i spojrzałam na niego wyczekująco.- Dlaczego byłeś taki nie miły?! Ja już nie wiem co się z tobą dzieję? Chciałabym abyś zachowywał się tak jak wtedy.- Mówią to, mój głos stawał się coraz bardziej histeryczny, a do oczu napłynęły mi łzy.- A teraz jeśli pozwolisz, wychodzę...- Powiedziałam przez łzy i wybiegłam na zewnątrz.
- Awaragono! Poczekaj! Ja...
    Reszty nie było mi dane usłyszeć, ponieważ byłam już za daleko. Biegłam jak najszybciej i jak najdalej, lecz nie wiedziałam gdzie dokładnie...
Przestałam biec dopiero po tym, jak znalazłam się przed ścianą lasu.Nigdy tu nie byłam. Ta myśl pojawiła się tak szybko jak zniknęła wyparta przez ciekawość, co może się kryć w tym lesie. Wpatrywałam się tak jeszcze przez chwilę, po czym usiadłam, opierając się o ścianę skały, która stała kilka kroków dalej. Jak tu cicho i spokojnie... Ciekawe, czy ktoś wie jeszcze o tym miejscu? Mam nadzieję, że nie...
- Przepraszam?
    Podskoczyłam jak oparzona, słysząc głos którego nie znałam. Obróciłam się w jego stronę, widząc stojącego przede mną wysokiego chłopaka. Patrzył na mnie przyjaźnie, a w jego oczach poznałam tak dobrze mi znane ogniki.
- Czy coś ci się stało?- Spytał wyraźnie się denerwując.
- Nie, nie nic mi nie jest... Dziękuje, że się pytasz... A co tutaj robisz jeśli mogę wiedzieć?- Spytałam, dokładnie mu się przyglądając.
    Miał na sobie czarną koszulę, a trzy niezapięte guziki u góry, ukazywały kawałek atletycznie, umięśnionego torsu. Koszula, zlewała się z czarnymi spodniami, które był wykonane z tego samego materiału. Był wyższy ode mnie, sięgałam mu gdzieś do ramion. Włosy koloru czekolady, długością sięgające ucha, idealnie kontrastowały z zielenią jego oczu. Moja szczególną uwagę przykuł wisior, właściwie to jakiś kamień. Był krwisto czerwony, a gdzie nie gdzie posiadłam malutkie czarne plamki.
- Jaki śliczny...- Powiedziałam odruchowo wyciągając rękę, żeby go dotknąć.
    Chłopak zrobił krok w tył, patrząc na mnie z zaciekawieniem. Podniosłam wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Poczułam dziwny ucisk w głowie, tak jakby, ktoś poklei oddzielał moje myśli, wspomnienia i sny. Uczucie nasilało się coraz bardziej i stawało się powoli nie do zniesienia. Wyobraziłam sobie tarczę, która broni mnie przed tym wszystkim co się działo  dookoła mnie, a uczucie powoli słabło, jak gdyby, powoli zostało odsuwane wraz z powiększaniem się tarczy.
    Nagle, rozbrzmiał znajomy śmiech, po czym padły słowa...
- Bael, zostaw ją już... Nie widzisz, jak się dziewczyna męczy?-Odwróciłam się i spojrzałam na stojącego za mną Dereka...
    Chłopak spuścił posłusznie wzrok i podszedł do niego. Zmierzyłam go spod przymrużonych powiek, kiwając powoli głową z niedowierzania. Jak ,taki wielki chłop jak ty, może się bać takiego chuchra, jak Derek? Pomyślałam, gdy nasze spojrzenia ponownie się spytały. Chłopak popatrzył na mnie ze ze zdziwieniem, po czym jego twarz wykrzywił grymas zawstydzenia i upokorzenia.
- A wać panna, cóż tu porabia?- Spytał Derek, przeciągając każdą końcówkę.- Nie powinniście się czasem szykować do bankietu?
    Zamarłam. Zupełnie zapomniałam o bankiecie... Pospiesznie spojrzałam na zegarek. Była 17.15, a wszystko zaczynało się o 19.00. Nie zawracając sobie zupełnie głowy osobami stojącymi przede mną, ruszyłam czym szybciej w stronę posiadłości. Biegnąc cały czas spoglądałam na zegarek.
    Do głównego wejścia dzielił mnie już tylko podjazd, na którym to właśnie stały wozy z zaopatrzeniem gastronomicznym i wystrojem wnętrz. Nie ma bata, żebym się tędy dostała. Pomyślałam i pobiegłam ku tyłowi rezydencji. Na szczęście, drzwi prowadzące na taras znajdujący się z tyłu były otwarte, a tuż obok nich stał ubrany dostojnie Shar von Dakhan. 
- Dzień dobry.- Powiedziałam, podchodząc do niego i wykonując delikatny ukłon głową.
-Witam.- Odpowiedział i spojrzał na mnie z przerażeniem.- Dlaczego jesteś jeszcze nie ubrana?! Jak ty wyglądasz? Cała brudna, przepocona i w ogóle. Natanielu!- Słuchał tego co mówi próbując się nie roześmiać.
     Na początku myślałam, że ten mężczyzna jest jednym z tych snobistycznych arystokratów, którzy nie wiedza co do dobra zabawa, ale on jest całkiem inny. Nieraz zachowuję się jak małe dziecko a nie jak dorosły mężczyzna, innym razem jak baba. Weźmy na przykład to, co działa się przed chwilą. Kłębiące się w mojej głowie myśli nie dawały mi spokoju.
-Słucham, panie?- Był to głos Nataniela, który właśnie stanął w drzwiach.
- Natanielu...- Powiedział błagalnie Shar.- Zrób coś z nią... Zobacz jak ona wygląda?! - Nataniel spojrzał na mnie krytycznym okiem, po czym znów spojrzał na Shara.
- Trzeba przyznać, że nie wygląda...- Powiedział i uśmiechnął się łobuzersko.- Zaraz coś z tym zrobimy.- Powiedział i podszedł do mnie.- A teraz marsz do pokoju, moja młoda damo!- Zawołał, robiąc energiczny ruch ręką, wskazując na schody... Wiedząc, że nie ma się co z nim kłócić, powlekłam nogami we wskazanym mi kierunku...

Brak komentarzy: